Logo KMA - Klub Młodych Autorów

Menu główne : [przeskocz]


3. Zamiast CV

Urodziłam się w KUTNIE...

...lecz rodzice długo tam nie mieszkali, więc nic ani nikogo z tego miasta nie pamiętam. O nas także nikt nic nie wie. Chociaż ? Ojciec zdążył na moje urodziny wybudować dom, był lekarzem, dobrze widocznie zarabiał, kupił tez samochód. Przy tym samochodzie rodzice ze mną i chyba też z nianią, Ireną, kazali się sfotografować. Zdjęcie zaginęło podczas licznych przedwojennych przeprowadzek, mama nie mogła tego odżałować. Wśród zaginionych podczas wojny rzeczy wymieniała je na pierwszym miejscu - było dowodem, że mogliśmy żyć szczęśliwie i w dostatku. Zajrzałam niedawno przez google na kutnowskie strony i - chyba zacznę tam z kimś korespondować. Zwłaszcza że jedyna organizacja, do jakiej należę - Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich - ma tam swój Oddział.

ZAWIERCIE...

...miasto mojej Matki. Wspominała je często i tęskniła: do sióstr, do koleżanek, do tego miejsko - robotniczego krajobrazu, który na mnie działał przygnębiająco, a który ona kochała. Napisałam chyba dwa, a może trzy teksty o Zawierciu, raczej bez znaczenia tak w moim zawodowym dorobku, jak i dla tego miasta. Dla mnie, jak i dla Mamy, w Zawierciu ważna była ciotka Wena i tylko przez nią Zawiercie pojawia się raz po raz w moich wspomnieniach. Także romansowych wspomnieniach...

IRZĄDZE...

...w pobliskiej wsi, Wygiełzowie, urodził się mój Ojciec. Moje najwyrazistsze dziecięce wspomnienia z domem w Irządzach się wiążą. I wiele późniejszych, aż do dziś. I dziwne to może, ale licząc lata, miesiące (wakacyjne), dni (święta, imieniny Mamy, Święto Zmarłych) wychodzi na to, że wcale tak długo nie mieszkałam w Irządzach, a mimo to chętnie napiszę, że - pochodzę z Irządz. Czuję się irządzanką. To moja najpierwsza i wciąż najbliższa Ojczyzna. W 1980 roku w Stoczni Gdańskiej, gdy zobaczyłam, ze nie ze zwyczajnym robotniczym strajkiem mamy tu do czynienia, lecz z Powstaniem Narodowym, od razu pomyślałam o Irządzach. I ledwo zawadziwszy o redakcję w Warszawie, tam pojechałam. Okazało się, ze byłam potrzebna. Teraz piszę o tym książkę, jest na ukończeniu. Tę jedną chciałabym wydać jeszcze za życia.

SOKOLNIKI...

...W linii prostej nie dalej niż 7 km od Irządz, ale po wielu podziałach administracyjnych nie wiem, do jakiej gminy, powiatu, województwa nawet ta wieś teraz przynależy. Z Sokolnik pochodziła moja babcia ze strony ojca. Mieszkaliśmy tam od 1942 roku do wkroczenia Rosjan (zwrotem "do wyzwolenia" krztuszę się). Wiejskie staruszki pamiętały moja babcię - Ulinę (zdrobnienie od Julianna) Adamczyków, opowiadały mi o jej młodości, a ja im o latach znacznie późniejszych, gdy już była moją babcią. Napisałam o niej opowiadanie, ale o samych Sokolnikach, o ludziach, o koleżankach, o doświadczeniach i przeżyciach okupacyjnych jeszcze nic.

CZĘSTOCHOWA...

przeniesienia się do szkoły bliżej domu, do Szczekocin. Bo zdążyłam polubić koleżanki i polonistkę, panią profesor Marię Różycką. W Częstochowie uczyło się po wojnie i do dziś wiele młodzieży z moich stron (czytaj: z okolic Irządz), starsi chyba tam mieszkają.

KIELCE...

...Wryły się w moją pamięć z dokładnością filmu dokumentalnego, bo sprowadziliśmy się w lipcu, a 1 września, w piątek - wybuchła wojna. Zapisałam ten czas, niemal godzina po godzinie. A drugi pobyt w tym mieście, gdy po wkroczeniu Rosjan wróciliśmy do Irządz, a następnie ojciec przyjął oferowaną mu posadę w Kielcach - to czarna plama w jego życiorysie, rozczarowanie, dramat. Nie wiem, czy dam o tym wzmiankę w internecie, na tej stronie. Jako rozdział w książce o Ojcu już sobie naszkicowałam Ale czy ją w ogóle napiszę ? Jakoś mi niespieszno.

SZCZEKOCINY...

...Moi rodzice poznali się w Szczekocinach, Mama po ukończeniu seminarium nauczycielskiego dostała tu pierwszą posadę nauczycielki i bardzo ją sobie ceniła. Bo w okresie międzywojennym o posadę nauczycielską bardzo było trudno. Za to na lekarzy wszędzie czekały posady w tworzącej się państwowej opiece zdrowotnej. Mogli się osiedlać, gdzie chcieli, otwierać prywatną praktykę, pacjenci zbiegali się natychmiast tłumnie, bo im dalej od dużych miast, tym mniej było lekarzy, a na wsiach - wcale. Oj, przepraszam! To moje, a nie ich CV. Polubiłam z czasem moją szkołę w Szczekocinach, bo jakże nie kochać, lubić i szanować Nauczycieli, z którymi młodzież przyszła do tego pałacu wprost z tajnych kompletów, i tych, którzy po Powstaniu Warszawskim wypędzeni z Warszawy, nie mieli do czego i kogo wracać, a tu znaleźli schronienie i spragnioną prawdziwej, normalnej nauki młodzież. Gdy po raz drugi, jako nauczycielka polonistka znalazłam się w tej szkole, był to już świat cofnięty kulturowo o sto lat, do epoki Kongresówki, carskiego zaboru. Nie zdzierżyłam.

KRAKÓW...

...Głosuję za tym, żeby nigdy nie przenosić stolicy do Krakowa! Choć w latach, gdy tam studiowałam, to mi się właśnie marzyło. Iluż tu było ludzi kultury najwyższej, jaka cudowna publiczność w teatrach, na koncertach, w kawiarniach. A przede wszystkim nasi profesorowie - niezależni, odważnie przeciwstawiający się ideologicznym przymusom, środowisko studenckie, nie poddające się ZMS-owskiej indoktrynacji. To za moich czasów potraktowano Kraków Nową Hutą zamiast redakcjami, wydawnictwami, instytutami nauk wszelakich. Wiedzieliśmy, że po studiach pracy dla nas w tym mieście nie będzie. Oraz że - najlepiej po drugim roku przenieść się do Warszawy na dalsze studia, tam wykazać politycznie i kariera zapewniona. Ale jakoś nikt z bliskiego mi studenckiego środowiska w ten sposób nie myślał.

WARSZAWA

...Od 1955 roku mieszkam w tym "hotelu", przez kilka pierwszych lat rzeczywiście w hotelu i po cudzych kątach. Gdy "dostałam" spółdzielczą kawalerkę, 19 m kw., potraktowałam ją jak pokój hotelowy w Warszawie, podobnie jak pokoje hotelowe w Poznaniu, Radomiu, Gdyni. Moja praca polegała bowiem przez wiele lat na pisaniu reportaży, tematy zawsze były "gdzieś w Polsce", jeździłam, rzadko służbowym samochodem, ale wszystkie inne środki lokomocji były do mojej dyspozycji: samolot, kolej, PKS. To była pożyteczna i kształcąca harówa fizyczno - umysłowa. Wydaje mi się (a nawet jestem pewna), że wiem więcej o moim kraju niż kolejni ministrowie: pracy i opieki społecznej, zdrowia, kultury... Stop! Bo zacznę krytykować cały rząd. A po co mi to na starość ?

KRUCZY BOREK...

...A jednak miałam własny dom! A nawet dwa. 65 km od Warszawy kupiłam opuszczoną chałupę wśród starych drzew za wsią, wyremontowałam od podwalin po dach. Ten dom w stanie wojennym spalili mi ubecy z Wyszkowa. Kto im zlecił ? Tego nie wie nawet IPN. Kupiłam drugą opuszczoną chałupę, kazałam przenieść do Kruczego Borka na mój plac. Remontowałam, meblowałam, ozdabiałam. - Kruczy Borek, wybacz, że Cię sprzedałam. Ja o Tobie napiszę. Najpiękniej jak potrafię. Chyba zdążę, choć tak dziwnie przecieka mi czas między tymi wierszami i - "Płyną przeze mnie dni na przestrzał..."