Czyja wina ?
- Z nią trzeba coś zrobić, cztery tróje na półrocze i ona chce zdawać do liceum ! - z drugiego pokoju dobiega głos taty.
- Ja już nie mam sił, tyle razy mówiłam jej, żeby zabrała się do nauki... - to mama.
Czego oni ode mnie chcą? - myślę - co innego jak byłabym taką Piekarkówną, która ma osiem dwój i bimba sobie. Pali papierosy, chodzi ma "zalewane ubawy" z tym swoim zarośniętym Kazikiem. Jej matka nawet nie wie, że była wywiadówka. Czy to moja wina, że nie mam silnej woli ? Tyle razy obiecuję sobie, że dzisiaj solidnie wezmę się do nauki i nagle dzwoni Anka (to moja przyjaciółka) i mówi : "Wiesz, ojciec tej małej Jasi z piątej "a" nie pozwala jechać na biwak, musimy coś zrobić, małej będzie przykro..."
I po takim telefonie można wkuwać wiersz "Moroz, krasnyj nos" ? Wrzucam książkę na półkę i lecę porozmawiać z ojcem Jasi.
- Trzeba skończyć z tymi bzdurnymi książkami i harcerstwem, całymi dniami zamiast się uczyć czyta książki i lata na zbiórki - dochodzi tato do wniosku.
No proszę, teraz przyczepił się do książek. Samymi lekturami szkolnymi żyć nie można. A poza tym mówi podniesionym głosem i nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki ubaw ma Kowalska z drugiego piętra z uchem przyłożonym do podłogi. Jutro o rodzinnej rozmowie będzie wiedziała cała kamienica.
Aby przerwać ten koncert weszłam do pokoju. Nie zdążyłam jeszcze otworzyć ust, gdy ojciec powiedział :
- Koniec z harcerstwem, a czytać będziesz tylko lektury szkolne - i wyszedł.
Zostałam w pokoju z mamą.
No, zaraz zacznie się dalszy ciąg kazania w stylu "Harcerstwo jeść ci nie da" - pomyślałam i przybrałam odpowiednio znudzoną minę.
W wieczornej ciszy słychać było miarowe tykanie starego zegara, który mama dostała od babci w dniu ślubu. Mama milczała. Zdziwiona spojrzałam na nią. Stała przy oknie ramiona miała skulone, podobna była do małej, bezbronnej dziewczynki. Nagle odwróciła głowę i zaczerpnęła powietrza... Nie, nic nie powiedziała, spojrzała na mnie swymi dużymi, niebieskimi oczami. Wtedy coś we mnie zmiękło. Zrozumiałam, że zrobiłam jej wielką przykrość i zawód. Podeszłam do mamy, otarłam się policzkiem o jej ramię i powiedziałam :
- Mamo, ja, nie chciałam... Tyle razy obiecywałam sobie, że zabiorę się do nauki, i nic nie wychodziło... ale teraz postaram się. Obiecuję ci... Wierzysz ?
Nie odpowiedziała, objęła ramieniem moje plecy i zapatrzyła się w ośnieżoną koronę kasztana, który rośnie przed naszym domem.
Kamena (493)