Stracone dni
Kiedy wyszedłem za bramę „Zakładu”, światło dzienne jakby mnie raziło. Ogarnęło mnie takie uczucie, jak gdybym korzystał z niego nielegalnie.
Na próżno szukałem swojej dawnej dumy. Po raz pierwszy mnie zawodziła. „Chyba mi się to należy” - powtarzałem raz po raz. Czułem jednak, że mówię to tylko dla dodania sobie otuchy. Chciałem zobaczyć to, co już mi się raz śniło. Wytężyłem umysł, jednocześnie przymykając oczy. Ale przypomniałem sobie, jak przez mgłę dyrektora „Zakładu”, jego uścisk dłoni i słowa, które utkwiły w mojej pamięci:
– Nie chcę, byś tu wrócił.
Byłem tym tylko mocno zdziwiony i trochę zaszokowany, tak że nie powiedziałem słowa. Wyszedłem z myślą, żeby tu rzeczywiście nigdy nie wrócić.
Teraz stojąc tu za bramą zastanawiałem się nad czymś, czego sam nie potrafiłem zrozumieć. Przywoływałem na myśl wspomnienia, ale te szybko się usuwały. Tak, teraz nie miałem już żadnej wątpliwości. Zadarłem głowę do góry. „Błękit nieba, płynące obłoki i ten dzień - to już moje” – szeptałem uradowany.
– To powietrze – tu zrobiłem głęboki wdech – to już na zawsze moje! moje! Już nigdy nie oddam tego w tak pochopny sposób.
– Jestem wolny! – wykrzyknąłem na cały głos.
Jeszcze raz obejrzałem się za siebie. Patrzyłem chyba już ostatni raz na ten olbrzymi gmach pełen okratowanych okien, przejmująco ponury. Tam też niby wychodziłem pod okiem wychowawców, jak to się mówiło „odetchnąć świeżym powietrzem”, ale odnosiłem wrażenie, jakbym kupował cząstkę dnia, który mi później zabierano. Teraz to już naprawdę moje!
Ocknąłem się. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę. że stoję już od dłuższego czasu za bramą. Ruszyłem w stronę miasta. gubiąc za sobą wspomnienia i stracone dni. Z ciekawością dziecka przyglądałem się ludziom, wchodziłem prawie do każdego sklepu, zatrzymywałem się przy każdym kiosku. Wszystko było dla mnie nowe i tajemnicze. Wreszcie odnalazłem stację.
Gdy nadjechał pociąg, obejrzałem się za siebie i szybko wsiadłem. Przedziały były zajęte, więc usiadłem na korytarzu przy otwartym oknie. Z półprzymkniętych przedziałów doszedł mnie śpiew harcerzy jadących na obóz. Nie wiem, dlaczego przypomniał mi się zaraz mój dom. Rodzice, rodzeństwo… – Jak oni mnie przyjmą? - tłukła mi się w głowie myśl.– A jeżeli odwrócą się plecami, odtrącą? Co zrobię? Pozostaje jeszcze Ania, ale przecież też nie odpisała na dwa rozpaczliwe listy.
Pociąg monotonnie, jak przedrzeźniająco powtarzał:
– „Nikt ci nie pomoże!”
– Nikt… Nikt… Nikt.
Toni