"Jestem uczniem II roku Zasadniczej Szkoły Rybołówstwa Morskiego w Świnoujściu. Od 24.IV. do 13.V. odbywałem praktykę na statku szkolnym "E. Gierczak". Przesyłam moje wspomnienia. Nie wiem czy to się nadaje do druku...
(komentarz redakcji)
Nadaje się i to bardzo. Zalety – zwięzłość, moc konkretów. Język prosty, bez "ozdóbek". Te komplementy – pod adresem autora i ku uwadze w s z y s t k i c h reporterów-amatorów. Chcielibyśmy zamieszczać jak najwięcej reportaży naszych Młodych Autorów.
Rejs na Morze Północne
Było kilka minut przed północą kiedy z głośnika rozgłośni manewrowej rozległ się głos oficera wachtowego:
- Alarm manewrowy, załoga na stanowiska. Odbijamy.
Był to sygnał dla nas, uczniów, abyśmy się udali na pokład i odcumowali statek. Chociaż każdy z nas cieszył się, że wypływamy wreszcie, wychodziliśmy z kubryku powoli, z ociąganiem. Odbijanie jak również dobijanie do kei na statku szkolnym jest swoistym ceremoniałem. Wszyscy z pokładu (uczniowie pokładowi) w mundurach galowych zajmują swoje stanowiska i wykonują rozkazy Pierwszego po Bogu.
Oddaliśmy cumy i statek powoli robi zwrot w Kanale, kierując się do wyjścia z portu; gdy mijaliśmy główki wejściowe był już klar na pokładzie, kapitan podziękował za sprawnie przeprowadzony alarm i udaliśmy się na spoczynek. Spojrzałem na Świnoujście, które coraz bardziej się oddalało i po kilku minutach widać było już tylko światła migocące na horyzoncie. Latarnia morska i inne pławy migały do nas swymi kolorowymi światłami.
Na redzie rzuciliśmy kotwicę. Staliśmy 4 doby; był to okres ciągłych alarmów, które miały wykazać naszą zdolność "bojową" na wypadek nieszczęścia. Pierwszy oficer i bosman korzystając z postoju i ładnej pogody gonili nas do konserwacji i malowania statku. Wreszcie ruszyliśmy w czwartek w nocy i w piątek koło południa mijaliśmy już lotnisko kopenhaskie, a dalej i samą Kopenhagę. Krajobraz jest bardzo malowniczy, po cieśninach pływają większe i mniejsze promy pasażerskie, latają na swych skrzydłach wodoloty podobne do olbrzymich ważek. Brzeg duński jest usłany małymi domkami, które stoją prawie na samej plaży i wyglądają z daleka jakby schodziły do wody. Dania żegnała nas zamkiem Hamleta, wyróżniającym. się wśród innych budowli zielonym dachem.
Rano z głębokiego snu wyrwał mnie okrzyk: "Pokład wychodzić! Wyrzucamy". Spojrzałem na zegarek. Dochodziła piąta. Niech to szlag trafi, tak wcześnie człowieka budzą, pomyślałem sobie, ale wstałem, zwłaszcza, że po raz pierwszy miałem brać czynny udział w wyrzucaniu włoka 1 za burtę. Ubrałem wysokie buty gumowe, olejarkę 2 i kaptur, tak opatulony zabrałem się wraz z kolegami do roboty. Nie jest to rzecz taka lekką, ponieważ cały wlot włoka jest uzbrojony od dołu grubymi i ciężkimi łańcuchami, ale jakoś poszło. Po pół godzinie już ciągnęliśmy włok za sobą. Z siatką był teraz spokój, ale trzeba było przygotować lasty 3, beczki i sól na złowioną rybę. Mieliśmy z tym full 4 roboty, aż do momentu wyciągania sieci. Ryby dużo nie złowiliśmy, ale była za to masa rożnych okazów morskich, no i siatkę mieliśmy rozerwaną, trzeba ją było naprawić. Zabraliśmy się wszyscy do roboty i po dwóch godzinach znów trałowaliśmy. Oprócz tych dwóch zrobiliśmy tego dnia jeszcze jeden zaciąg.
W nocy obudziły mnie taborety jeżdżące w kubryku, jakby były na kółkach. Oho, zaczyna się – pomyślałem sobie. Rzeczywiście, rano wychodzę na pokład. patrzę w dal i nic poza olbrzymimi górami wody nie widzę, raz po raz jakaś fala wpadnie na pokład przemieniając go w jezioro. Zszedłem z powrotem na dół, ale czułem, że coś ze mną niedobrze, wyskoczyłem na pokład i oddałem hołd Neptunowi, a on przy okazji skropił mnie wodą. Teraz przemoczony do suchej nitki położyłem się w koi, ale nie mogłem usnąć, pusty żołądek jeździł mi od brzucha do gardła. Na jedzenie nie mogłem patrzeć, sam jego zapach przyprawiał mnie o mdłości. Wreszcie drugiego dnia pod wieczór, gdy wiatr zmieniał kierunek, kapitan wychylił się ze sterówki i podniósłszy rękę rzekł sakramentalne słowa:
– Po mojemu cichnie! I rzeczywiście, na drugi dzień nie było już absolutnie wiatru, kołysaliśmy się tylko na długiej, martwej fali. Wokół nas krążyły mewy, od czasu do czasu pojawił się jakiś sztukas 5. Wreszcie 6 maja pod wieczór dowiedzieliśmy się, że nazajutrz zawijamy do szkockiego portu Aberdeen. Zaczęło się mycie, czyszczenie i polerowanie statku.
Powoli wstawał świt. Już od kilku minut czekaliśmy zebrani na pokładzie na pilota, który miał nas wprowadzić do portu. Wreszcie zza falochronu wychylił się czarny, niepozorny kuterek z literą "P" na dziobie i biało-czerwoną flagą, oznaczającą, że jest to łódź pilota. Kuter przybił do naszej burty, pilot zręcznie ją przeskoczył i zaraz zabrał się do swojej pracy vii sterówce. Zanim dobiliśmy do basenu handlowego, w którym mieliśmy stać, chociaż przypłynęliśmy statkiem rybackim, minęliśmy port rybacki i dalej płynąc wąziutkim kanałem przeszliśmy pod dwoma mostami zwodzonymi. Po lewej stronie widać było miasto, po prawej magazyny. Wszystko bajecznie kolorowe, również samochody i autobusy upstrzone reklamami.
Całe miasto zbudowane jest z kamienia, trudno znaleźć dom z cegły. Jest to dosyć duże miasto, różni się bardzo od polskich ośrodków wielkomiejskich. Ruch jest oczywiście lewostronny. Na głównej ulicy Union Street znajdują się olbrzymie magazyny handlowe, małe sklepiki, kina. Wszystko jest utrzymane w czystości i reklamowane przez różnobarwne neony. Cały dzień zeszedł mi na zwiedzaniu miasta, wieczorem zaś poszedłem do kina na komedię muzyczną. I tu mnie zatkało. Wchodzi się w czasie seansu, zajmuje się wolne miejsce w wygodnym fotelu i siedzi się jak długo się chce (kino czynne jest do godz. 23:30). Filmy są wyświetlane jeden za drugim, każdy inny i tak ja przychodząc na "Happy girl" widziałem jeszcze "Herkulesa". W kinach angielskich wolno palić, ale dymu nie ma ani trochę, wszystek wyciągają bezszelestne wentylatory.
Pomimo zewnętrznego dobrobytu spotyka się tu o wiele więcej biedoty niż w Polsce i dziwię się tym młodym osobom, które starają się uciekać za granicę. Tam życie jest o wiele cięższe niż w Polsce, a obcokrajowcy poniżani.
Nazajutrz przy wysokiej wodzie, opuszczaliśmy port Granitowego Miasta, aby jeszcze dwa dni połowić w sztormowej pogodzie i wracać do kraju. Na redzie Świnoujścia stanęliśmy 12 maja wieczorem, a 13 rano obudziłem się już w porcie. Rano zaraz zabrali się do nas celnicy, potem nas zmustrowano i. udaliśmy się do szkoły nadrabiać zaległości.
H. Drobnik
1 Włok – typ sieci rybackiej do połowów dennych.
2 Olejarka – specjalne ubranie. chroniące przed wodą, używane na morzu.
3 Lasta – miejsce na pokładzie, gdzie opróżnia się sieć z ryb.
4 Full – ang. – pełno.
5 Sztukas – w gwarze rybackiej morski ptak drapieżny. Właściwa nazwa – głuptak.
(od redakcji)
PISZCIE O PRAKTYKACH!
Nie każdy ma szczęście odbywać praktykę na morzu i za granicą, ale sądzimy, że k a ż d a praktyka to kopalnia tematów. Nowi ludzie, nowe doświadczenia. Sukcesy, porażki. Bardzo zachęcamy – piszcie !